czwartek, 5 marca 2015

Stanisław Lem - Katar

Drugi obok "Śledztwa" kryminał Stanisława Lema, tym razem niemal w zupełności pozbawiony elementów science-fiction. Poza tym, że główny bohater jest z zawodu astronautą, a w trakcie powieści pojawia się wzmianka o lotach kosmicznych, więzi z fantastyką naukową zostały naprawdę w całości zerwane.

"Katar" jest kryminałem w stu procentach, w którym będziemy mieć serię zabójstw, popełnianych wedle pewnego klucza, zdradzającego modus operandi przestępcy.

Jak wspominano wcześniej, główny bohater jest astronautą, trochę podstarzałym, który został zaangażowany w śledztwo detektywistyczne ze względu na to, że idealnie pasuje pod profil ofiary. Jego rola jest więc dwojaka, wciela się w rolę śledczego, mającego za zadanie rozwiązać zagadkę, jednocześnie będąc czymś w rodzaju przynęty.

Tak w skrócie prezentuje się warstwa fabularna. Kwestii filozoficznych wplecionych w powieść zbyt wiele nie wyłapałem, poza dość oczywistą, dotyczącą złożoności naszego świata i wynikających z tego zagrożeń. Wiem, że brzmi to zagadkowo, ale nie chcę zdradzać treści książki.

"Katar" jest powieścią wyjątkowo spójną i poukładaną w tym sensie, że nie pozostawia czytelnika z możliwością interpretacji wydarzeń według własnej koncepcji. Lem często stosuje taki zabieg, nie dopowiadając pewnych kwestii, czy nawet kończąc całą historię w enigmatyczny sposób, czym zmusza do refleksji.

Ze wszystkiego co napisałem powyżej w dość oczywisty sposób tworzy się obraz "Kataru" jako powieści różniącej się znacząco od większości książek Lema, nie tylko ze względu na odmienny gatunek, ale i całokształt treści. A jak te różnice przekładają się na to co najważniejsze, czyli przyjemność z czytania?

Niestety, moim zdaniem niezbyt dobrze. Nie chodzi tutaj wcale o fakt, że chciałbym bez końca czytać o próbach kontaktu z obcą cywilizacją, bo czasem lubię gdy tematyka książki mnie zaskakuje. Jednak w przypadku "Kataru" tak nie było. O pozytywnym zaskoczeniu nie może być mowy, ponieważ powieść ta w żadnym momencie mnie nie porwała, czasem była wręcz nudnawa, a czasem mało zrozumiała. Ze wszystkiego najbardziej podobało mi się samo zakończenie.

Zdecydowanie wolę "Śledztwo", niż "Katar". Krytyka nie przychodzi mi łatwo, biorąc pod uwagę, że najwyraźniej sam autor miał odmienne odczucia. Tym bardziej, że "Katar" został doceniony także za granicą, zdobywając Grand Prix de Littérature Policière w 1979 r. dla najlepszej książki kryminalnej przetłumaczonej na język Francuski.

W żadnym wypadku jednak nie zniechęcam do sięgnięcia po tę książkę, bo moje narzekanie nie jest niczym innym, jak tylko subiektywną opinią. Pomimo tego, że trudno jest mi się do czegokolwiek przyczepić w sposób merytoryczny, "Katar" nie zdobył mojego serca, tak po prostu. Myślę jednak, że można bez wahania go polecić, szczególnie tym osobom, które stronią od literatury fantastyczno naukowej, a mimo to chciałyby zapoznać się z twórczością Stanisława Lema.

wtorek, 3 marca 2015

Stanisław Lem - Człowiek z Marsa

Pierwsza książka napisana przez Stanisława Lema, wydana w 1946 roku, traktująca w znacznej mierze o kontakcie z obcą formą życia - tytułowym "Człowiekiem z Marsa".

Początkowe powieści Lema nie cieszą się zbytną popularnością. Jednym z powodów było przymusowe umieszczenie w nich pewnych treści ideologicznych, które narzucane były pisarzom bloku wschodniego. Ale w momencie wydania "Człowieka z Marsa", nowo-odrodzona Polska jeszcze nie została skażona komunistyczną cenzurą, więc na szczęście nie znajdziemy w nim tego typu rzeczy.

Tym samym bohaterami mogli zostać Amerykanie, a akcja została umieszczona w Stanach Zjednoczonych, które zostały opisane zupełnie neutralnie, w przeciwieństwie do szyderczego obrazu Ameryki i kapitalizmu, jaki możemy oglądać w "Astronautach".

Inspiracji co do powstania książki można szukać w nastrojach powojennych, jak i w "Wojnie światów" H.G Wellsa, bo w gruncie rzeczy "Człowiek z Marsa" traktuje o podobnej tematyce, tylko w znacznie bardziej kameralnym otoczeniu. Podobieństwem jest nie tylko pochodzenie obcych - Mars - ale i ich fizjonomia, w postaci mechanicznych macek zamiast kończyn. Jest to jednak dość powierzchowne podobieństwo, co pokazują użyte przez Lema, charakterystyczne dla jego twórczości, motywy.

Pierwszym z nich, który przykuł moją uwagę na samym początku, było zagubienie i zdezorientowanie głównego bohatera, próbującego odnaleźć się w nowej sytuacji. W swoich późniejszych pracach Lem będzie po niego chętnie sięgać ponownie, także wyolbrzymiając i doprowadzając do granic absurdu w "Pamiętniku znalezionym w wannie".

Porusza także problem mechanizacji organizmów żywych - tworzenia cyborgów. Przedstawiony jest on z pewną fascynacją, bo cyborg staje się czymś silnym i groźnym, ale jednocześnie negatywnie, bowiem za swą przemianę płaci utratą osobowości, stając się maszyną. Niezdolną odczuwać nienawiść, ale także i miłość.

Ale "Człowiek z Marsa" traktuje przede wszystkim o problemach pojawiających się przy próbie kontaktu z przedstawicielem obcej cywilizacji. Lem w tej kwestii jest wyraźnym pesymistą, co najlepiej obrazują te słowa:
Planety są sobie obce. Nie tak obcy są sobie dwaj ludzie: jeden z płomiennej Australii, drugi z lodów bieguna. Nie tak obcy są sobie człowiek i zwierzę, ryba i owad. Łączy ich coś i spaja. Pod jednym niebem wyrośli. Jednym powietrzem oddychają. Jedno słońce ich grzeje.
Jeżeli nie zakładamy, że życie może powstać wyłącznie na ciałach niebieskich bardzo zbliżonych do Ziemi, to możemy łatwo sobie wyobrazić, że organizm ewoluujący na innej planecie, w zupełnie innym środowisku i innych warunkach będzie dla nas czymś kompletnie nowym. Mówimy tutaj o bardzo fundamentalnych różnicach, jak sposób działania zmysłów, czy ich zastosowanie. Czy potrafimy sobie wyobrazić jak to jest czuć fale elektromagnetyczne? Lub promieniowanie? Trzeba uczciwie przyznać, że Lem przedstawił ten problem w sposób interesujący, ale i dokładny.

Oczywiście z obecnym stanem wiedzy, rozważanie o zaawansowanych formach życia zamieszkujących Mars brzmi trochę komicznie. 70 lat temu wiedza o tej planecie była nieporównywalnie mniejsza niż obecnie, stąd pewnie kwestie przedstawione w zakończeniu są zwyczajnie nierealne. W zasadzie nie miałem zamiaru poruszać tego tematu, ale zaciekawiła mnie jedna rzecz. Otóż znaczne ilości dwutlenku węgla w atmosferze Marsa dopiero w 1947 roku potwierdził Gerard Kuiper, który to fakt obecny już jest w książce Lema, napisanej wcześniej! Niestety nie udało mi się znaleźć informacji która by to wytłumaczyła. Najbardziej prawdopodobne wydaje mi się wytłumaczenie, że taki skład atmosfery podejrzewano już wcześniej, a Lem jako że był zainteresowany tematem, hipotezę tą umieścił w swej powieści. Ale to już tylko moje spekulacje.

Mimo istotnych podobieństw, "Człowiek z Marsa" posiada istotną różnicę w stosunku do dzieł z późniejszego okresu twórczości Lema. Tutaj obcy przedstawieni zostali jednoznacznie negatywnie, osąd ich kultury był bezlitosny, przy jednoznacznym aplauzie ludzkiego sposobu bycia. Ponad 10 lat później, pisząc "Eden", mimo oczywistych podobieństw przedstawianej w nim cywilizacji do naszych zbrodniczych systemów totalitarnych, wstrzymał się od wydawania nań wyroków, akceptując prawo obcych to bycia odmiennymi.

Zmierzając już ku końcowi, jak zawsze w każdej recenzji staram się odpowiedzieć na pytanie, czy książkę warto przeczytać. Jeżeli komentarz samego autora jest prawdziwy, to odnosił się on do niej bardzo krytycznie. Może dlatego, że ówczesny czytelnik chciał czytać o Marsjanach, a Lem w głębi duszy nie chciał pisać o takim sztampowym temacie? Mimo wszystko ja się z taką jednoznacznie negatywną oceną nie zgodzę. "Człowiek z Marsa" nie jest dziełem wybitnym, ale mnie, jako laikowi, podobał się, mogłem bez problemu utożsamić się z głównym bohaterem, i całość czytałem z równym entuzjazmem, jak znacznie późniejsze dzieła Lema, znajdując wiele podobieństw. I chyba nie jestem w tym osamotniony, biorąc pod uwagę, że powieść ta cieszyła się zainteresowaniem nawet wtedy, gdy nie była dostępna na półkach księgarń.

poniedziałek, 2 marca 2015

Stanisław Lem - Śledztwo

"Śledztwo" zaczyna się jak typowy kryminał. W małych, angielskich miasteczkach dochodzi do niepokojących zdarzeń - ktoś przesuwa ciała w lokalnych kostnicach. To pozornie nieszkodliwe zachowanie może być jednak dziełem psychopaty, dlatego sprawą, która zaczyna wzbudzać ogólny niepokój, zaczyna interesować się Scotland Yard.

Dalsza część historii napisanej przez polskiego mistrza fantastyki naukowej zdecydowanie odbiega od kanonów tradycyjnej powieści kryminalnej, przybierając bardziej to, do czego już przyzwyczaił swoich czytelników, ale w nieco innym - bo kryminalnym - opakowaniu.

Nie zabraknie więc wszechobecnej aury tajemnicy, rozważań futurologicznych, czy nawet próby znalezienia odpowiedzi na miejsce człowieka we wszechświecie. Lem niesamowicie wnikliwie demaskuje sposób w jaki funkcjonuje nasz naukowy sposób poznania, który opiera się na znalezieniu i opisaniu powiązań między przyczyną a skutkiem, ale niestety próba wyjaśnienia fundamentalnych praw zazwyczaj prowadzi nas do niczego. Jeżeli wypuścimy jabłko z ręki, to wiemy, że nie zawiśnie ono w powietrzu, ani nie poleci w gorę, tylko upadnie na ziemię. Dlaczego? Dlatego, że działają na niego siły grawitacji. A dlaczego istnieje grawitacja? Na to pytanie nie znamy odpowiedzi. Po prostu akceptujemy, że istnieje i inaczej być nie może. Lem przejaskrawił ten problem w taki sposób, że nie jesteśmy w stanie zaakceptować tego, że pewne rzeczy po prostu się dzieją, bo taka jest natura świata.

Ale bez obaw, tego typu elementy stanowią jedynie dodatek do całej reszty, przez trudno byłoby powiedzieć, że "Śledztwo" jest książką ciężką w odbiorze. Różni się od typowego kryminału, takiego jak na przykład Katar, różni się także od typowego reprezentanta literatury fantastyczno-naukowej, będąc czymś w rodzaju niecodziennej hybrydy, która może apelować zarówno do wielbicieli jednego, jak i drugiego gatunku.

Chociaż nie każdemu musi się podobać. Autor postanowił skupić się bardziej na kreowaniu odpowiedniej dla kryminału atmosfery, pełnej podejrzeń i niejasności. Budując bogaty portret psychologiczny swoich postaci, karmiąc czytelnika długimi dialogami, przeplatanymi z rozważaniami głównego bohatera, spowolnił akcję, co zależnie od upodobań można uznać za zaletę, lub wadę. Jeżeli cenisz sobie w książkach wartką akcję, nagłe zwroty akcji i wiele wydarzeń, to "Śledztwo" może nie być najlepszym wyborem.

Mimo tego, gdybym miał zarekomendować jedną książkę, którą chciałbym polecić komuś, kto nie gustuje w twórczości Lema, albo ogólnie w literaturze science-fiction, to wybór padłby właśnie na "Śledztwo". Bo jest to krótki, ale interesujący i bardzo nietypowy kryminał.

niedziela, 1 marca 2015

Phillip K. Dick - Człowiek z Wysokiego Zamku

Dziwna jest to książka. Ale od początku, zacznijmy od tematyki. Pewnie każdy z nas kiedyś zastanawiał się, co by było, gdyby pewne wydarzenie, czy to dotyczące nas samych, czy całej ludzkości, potoczyło się zupełnie inaczej. Dick w swojej powieści postanowił pokazać taką wizję, zmieniając chyba najważniejszy epizod nowożytnej historii - drugą wojnę światową - którą w opisywanej rzeczywistości wygrali nie Alianci, a państwa Osi.

Ta alternatywna rzeczywistość przedstawiana jest z punktu widzenia kilku postaci zamieszkujących Stany Zjednoczone, które to po klęsce w drugiej wojnie światowej zostały podzielone na Japońską i Niemiecką strefę okupacyjną. To takie lustrzane odbicie naszej historii, w której to Niemcy zostały rozdzielone po przegranej wojnie. Tego typu nawiązań jest więcej, i znajdywanie ich sprawia prawdziwą przyjemność.

Mimo to, jedna rzecz pozostaje niezmienna - pragnienie normalności. Nagrodzony nagrodą Hugo "Człowiek z Wysokiego Zamku" przedstawia losy zwykłych ludzi pragnących odnaleźć się w nowej sytuacji, która niesie ze sobą nowe wyzwania i problemy dla osób znajdujących się po obu stronach barykady.

Dick bardzo przekonująco wykreował obraz nie tylko poszczególnych postaci, ale i całych narodów. Niemców charakteryzuje kult siły, potęga ekonomiczna i technologiczna. Naziści urzeczywistniają swoje ambitne, nadludzkie cele, jak wysuszenie morza śródziemnego i stworzenie gigantycznego pola uprawnego, czy kolonizacja planet układu słonecznego. Rzesza jest przedstawiana jako państwo niesamowicie potężne, ale jednocześnie wewnętrznie niestabilne i groźne nawet dla jej sojuszników. Jej mieszkańcy są zimni, przesiąknięci totalitarną ideologią nienawiści. Mimo upływu lat nadal z fanatycznym zapałem poszukują ukrywających się Żydów.

Łagodniej potraktowani zostali Japończycy, którzy sprawiają wrażenie osób inteligentnych, doceniających dobrą sztukę i zdających sobie sprawę ze zniszczenia emanującego z ideologii nazistowskiej. A przy tym zdają się dobrze koegzystować z amerykanami, szczególnie ceniąc ich dorobek kulturowy. Co prawda, jak się okazuje, robią to powierzchownie, ale fabuły zdradzać nie będę.

Z kolei sami amerykanie przedstawieni są jako cień narodu, kompletnie bez poczucia własnej wartości, co szczególnie uwidacznia się w ich kontaktach z Japończykami, wobec których czują się gorsi. Dodatkowo relacje miedzy tymi dwoma narodami utrudniają różnice kulturowe. Dla amerykanów Japończycy w gruncie rzeczy pozostają obcy, kompletnie różni od nich samych. Dlatego niektórzy amerykanie, w głębi swojej duszy, czują sympatię w stosunku do Niemców, podziwiając ich dokonania i uważając ich za bliższych sobie. Czy cokolwiek będzie w stanie sprawić, że odzyskają wiarę w siebie?

Dziwna jest to książka, bowiem oprócz licznych kwestii dotyczących hegemonii ras i rasizmu, jednym z jej głównych motywów jest przenikanie się prawdy i fałszu, który widoczny jest w praktycznie każdym jej aspekcie. Dotyczy on zarówno postaci, którzy często nie są tymi, za kogo się podają, jak i pracy która wykonują. A granica między prawdą i fałszem jest cienka. Czy można rozpoznać fałsz, gdy jest on doskonalszy od prawdy?

Ciekawym elementem jest umieszczenie w książce... kolejnej książki, zatytułowanej "Utyje szarańcza", która z kolei opisuje świat w którym naziści przegrali wojnę. Przedstawia ona jednak jeszcze inny przebieg wydarzeń powojennych, niż ten znany nam!

"Człowiek z Wysokiego Zamku" to niewątpliwie dzieło trudne w odbiorze, ale jednocześnie zmuszające do myślenia, poruszające wiele kwestii, zagadkowe. Powieść ta nie bez powodu zyskała międzynarodowy rozgłos - jest naprawdę dobra i sądzę, że może urzec nawet tych, którzy nie są wielbicielami prozy Phillipa K. Dicka.

Isaac Asimov - Ostatnie Pytanie

Zazwyczaj obok opowiadań przechodzę raczej obojętnie, dlatego z reguły ich nie opisuję. Nawet jeżeli są interesujące, to ich krótka forma mocno ogranicza autora nie pozwalając stworzyć odpowiedniego klimatu, zbudować skomplikowanego rysopisu psychicznego postaci, czy w końcu spowodować że czytelnik będzie czuł jakąś sympatię i przywiązanie wobec bohaterów.

Asimov w swoim krótkim opowiadaniu "Ostatnie pytanie" nawet nie próbował tego zrobić, zamiast tego postawił na coś zupełnie innego - efekt zaskoczenia. Taką "bombę", która w odpowiednim momencie uderza w człowieka.

Ludzie od wieków zadają sobie pytanie co było na początku - od czego zaczął się świat, jak powstało życie? Bo przecież zgodnie z ludzką logiką wszystko musi mieć swój początek. Chyba każdy rodzaj wierzeń porusza ten temat. Ale zgodnie z ludzkim postrzeganiem świata, wszystko także musi mieć swój nieunikniony koniec, w tym także wszechświat.

Jak dobrze wiemy każda gwiazda ma swój czas życia, który oczywiście z naszego punktu widzenia jest przeogromny. Dla słońca wynosi to ponad 5 miliardów lat, dla innych gwiazd jest krótszy, dla innych dłuższy, ale bez wątpienia kiedyś ten dzień nadejdzie, kiedy dana gwiazda przestanie świecić. Nawet czarne dziury kiedyś wyparują. I co wtedy? Czy nasz wszechświat zamieni się w czarną pustkę i czeka go kosmiczna śmierć, czy może ten proces da się odwrócić?

Bohaterowie opowiadania "Ostatnie pytanie" także chcą się tego dowiedzieć. Zrobiło ono na mnie zaskakująco dobre wrażenie, dlatego szczerze polecam je przeczytać.

sobota, 28 lutego 2015

Stephen King - Cujo

Akcja powieści toczy się, jak to często bywa u Kinga, w małym i odizolowanym od świata, fikcyjnym miasteczku w stanie Maine. Tradycyjnie autor zapoznaje czytelnika z osobami, które je zamieszkują, przedstawiając ich historię i dręczące ich trudy życia osobistego.

Ale zdecydowanie największym problemem będzie fakt, że olbrzymi Bernardyn, tytułowy Cujo, w wyniku bardzo pechowego zbiegu okoliczności, został zarażony wścieklizną. Biorąc pod uwagę kto napisał tę książkę - to się nie może skończyć dobrze ;)

Cujo jest tego typu książką, w której akcja rozwija się powoli i niewinnie, żeby rozpędzać się z każdą kolejną kartką, w celu osiągnięcia momentu kulminacyjnego tuż przed samym końcem. I trzeba przyznać, że ten stały wzrost napięcia King opanował do perfekcji.

Jeżeli jednak oczekujesz niespodzianek i nagłych zwrotów akcji, to Cujo może Cię nudzić. Bo bardzo szybko zorientujesz się nie tylko kto będzie zabijać, ale także gdzie - jako że znaczna część akcji rozgrywa się na bardzo małym obszarze. Jedyną niewiadomą jest kto i kiedy pożegna się z życiem.

Można też narzekać na zbiegi okoliczności, bo jest ich po prostu zbyt dużo. Przez to fabuła wydaje się być trochę mało wiarygodna, bo są jakieś granice i nie można mieć aż takiego pecha!

Zacząłem od elementów charakterystycznych dla twórczości Kinga, przeszedłem do tych, które wzbudzają moje wątpliwości, to na koniec wspomnę o jednej wyjątkowo pozytywnej rzeczy. Cujo zdecydowanie nie jest typowym, schematycznym horrorem. Bo czy można szczerze współczuć temu, kto z zimną krwią zabija ludzi? A właśnie takie uczucie miałem po przeczytaniu tej książki, a sadystą nie jestem, więc myślę, że jest to wystarczająca zachęta do sięgnięcia po nią.

Juliusz Verne - Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi

Powieść przygodowa, jednocześnie wchodząca w skład prekursorów nurtu fantastyki naukowej. Fabularnie powiązana jest z dwoma innymi książkami Verne'a. Dzieci kapitana Granta, opowiadają o wydarzeniach wcześniejszych, oraz Tajemniczej Wyspy, w której ukazany jest okres późniejszy.

Jest rok 1866. Świat obiegają informacje na temat pojawienia się na morzu tajemniczej, olbrzymiej morskiej istoty, posiadającej niesamowitą szybkość i siłę, dla której przedziurawienie statku nie stanowi żadnego problemu. Aby uporać się z tym zagrożeniem, rząd Stanów Zjednoczonych wysyła nowoczesną fregatę, Abraham Lincoln, na której pokładzie znajduje się trójką głównych bohaterów, Pierre Aronnax - zoolog, jego służący - Conseil, i Ned Land - harpunnik. W wyniku zderzenia statku z potworem wszyscy oni zostają wyrzuceni do morza. Wkrótce przekonują się, że potwór wabi się Nautilus, i w rzeczywistości jest nowoczesną łodzią podwodną, za której sterami stoi enigmatyczny kapitan Nemo.

Verne lubi długie opisy przyrody. Zdecydowanie. Tym razem z pomocą przychodzi mu Pierre Aronnax, który jako zoolog nie zawaha się zwrócić uwagi na każde podwodne zwierzę i roślinę, a wtóruje mu Conseil, który będąc maniakiem taksonomii, każdą istotę zakwalifikuje do odpowiedniego królestwa, typu, gromady, rządu, rodziny, rodzaju i gatunku! Trochę koloryzuje, ale szczerze mówiąc, tego typu fragmentów jest sporo, i jeżeli ktoś nie jest zainteresowany biologią, to może się w takich momentach nudzić.

Bohaterowie powieści są aż do bólu przewidywalni, nieskomplikowani i prezentują pewne określone typy charakterów. Profesor Aronnax jest, jak przystało na dobrego badacza, pochłonięty nauką i gotowy na poświęcenia w celu pogłębienia wiedzy własnej, jak i całej ludzkości. Ned Land jest silny, zdeterminowany, nieokrzesany, czasem porywczy. Po prostu uosobienie męskości, co biorąc pod uwagę to, że jest harpunnikiem, wcale nie dziwi. Ze wszystkich postaci Conseil wydaje się być taki jakiś bez wyrazu. Jest służącym profesora, który charakteryzuje się tym, że jest służącym wzorowym, wiernym i całkowicie oddanym swemu panu. Zdecydowanie najciekawszą postacią jest kapitan Nemo, ale żeby nie zdradzać fabuły, nie będę o nim nic kompletnie pisać. W końcu jest tajemniczym geniuszem, kapitanem swego cudownego wynalazku.

Dla mnie pierwszoplanową rolę odgrywają nie same przedstawione postacie, a Nautilus. To jest ten element, który wyróżnia "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" spośród innych książek przygodowych, wprowadzając elementy fantastyki naukowej w takim wydaniu jaki lubię najbardziej.

W momencie wydania książki, czyli ponad 150 lat temu, ówcześni ludzie mogli jedynie marzyć o tak zaawansowanych łodziach podwodnych, bo ich pierwsze modele dopiero się pojawiały. Juliusz Verne wykazał się prawdziwym wizjonerstwem, gdyż jego fikcyjny Nautilus stosuje rozwiązania, które pojawiły się dopiero w czasach współczesnych, jak elektryczny napęd, czy śluzy powietrzne. Oczywiście, inne z nich są kompletnie nierealne, jak układ napędzania łodzi zwykłymi bateriami, czy jej niesamowita wytrzymałość na przeciążenia, ale... to są nieistotne fakty, które w żadnym stopniu nie przeszkadzają w jej odbiorze.

Pomimo tego, że od momentu wydania powieści minęło prawie 150 lat, to w żadnym stopniu nie umniejsza to magii Nautilusa, który będąc ukazanym jako wyjątkowo luksusowa, wygodna i przestronna łódź podwodna, nawet w naszych czasach budzi podziw. Z ciekawości szukałem informacji w Internecie, czy coś podobnego zostało zbudowane. Znalazłem jedynie koncepty.

Styl prozy Verne'a jest specyficzny, bowiem udaje mu się wplatać do swych książek długie opisy, które mogą nudzić, ale jednocześnie nadają jego książką pewnego uroku i utwierdzają czytelnika w przekonaniu, przedstawione wydarzenia są rzeczywiste. Gdyby napisać o Nautilusie tylko to, że istnieje, to byłoby to mało wiarygodne, prawda? Verne opisuje jednak go ze szczegółami, podając nawet wymiary pomieszczeń, grubość pancerza, czy rodzaj dostępnej aparatury.

Pomimo tego, że wykreowane przez Verne'a postacie nie posiadają skomplikowanych osobowości, oprócz kapitana Nemo, oczywiście, to w żaden sposób nie przeszkadza to pozytywnym w odbiorze książki. Nawet więcej - potrafili oni wzbudzić moją szczerą sympatię.

Zdecydowanie moja ulubiona książka Juliusza Verne'a, którą bez wahania poleciłbym każdemu.

Clive Staple Levis - Opowieści z Narnii - Lew, czarownica i stara szafa

Autor: Clive Staples Lewis



Pierwsza i zarazem najbardziej znana część Opowieści z Narnii, będąca niekwestionowanym klasykiem literatury dziecięcej. Na samym początku tej recenzji muszę się przyznać, że opisywaną książkę przeczytałem już jako człowiek dorosły. Okazuje się jednak, że nie stanowi to żadnego problemu, bo "Lew, czarownica i stara szafa" jest lekturą uniwersalną, którą z przyjemnością mogą czytać osoby w każdym wieku. Osobiście żałuję, że nie sięgnąłem po nią wcześniej.

Powieść opowiada o przygodach czwórki dzieci, Łucji, Zuzanny, Piotra i Edumnda, które poprzez wielką starą szafę znajdującą się w pustym pokoju, trafiają do magicznego świata - tytułowej Narnii.

W świecie tym znajdują przeróżne istoty znane z legend. Najbardziej oczywiste są nawiązania do mitologii greckiej i wywodzących się z niej olbrzymów, faunów, driad, czy centaurów. Znajdziemy tam także istoty tradycyjnie kojarzone ze złem: ogry, trolle, czy zjawy, służące istnemu uosobieniu zła w postaci Białej Czarownicy. Sama postać złej czarownicy jako głównego antagonisty także jest częstym motywem w literaturze. Nie zabraknie nawet zwierząt znających ludzką mowę, czy... Świętego Mikołaja.

C. S. Lewis posłużył się ciekawą koncepcją tworząc Narnię jako równoległy świat, w którym znajdują się chyba wszystkie najpopularniejsze istoty fantastyczne, znane z legend w naszym świecie, ale jednocześnie jej mieszkańcy także posiadają swoje własne legendy, w których to mitycznym stworzeniem jest... człowiek! Nawiasem mówiąc, gdyby jakieś spostrzegawcze dziecko zauważyło prawidłowość, że Narnia zamieszkiwana jest przez istoty zmyślone, to mogłoby zadać sobie pytanie - co tam robi Święty Mikołaj?

Na sam koniec zostawiłem sobie opisanie przewodniego motywu, w postaci Biblii i nauczania chrześcijańskiego, który można z łatwością zauważyć, nawet bez wiedzy o tym, że autor Opowieści z Narnii był człowiekiem głęboko wierzącym. Bo "Lew, czarownica i stara szafa" jest typową opowieścią o walce dobra ze złem, Po skończonej lekturze można bez problemu wskazać kto jest odpowiednikiem Chrystusa - wybaczającego grzechy, a kto jest uosobieniem Węża - wodzącego na pokuszenie.

Chociaż nie do końca. Bo gdyby Biblię pisać w oparciu o pierwszą część opowieści z Narnii, to Chrystus po zmartwychwstaniu powinien zmienić się w Rambo, żeby w widowiskowym stylu, w wielkiej bitwie, ramie w ramie ze swoimi apostołami, pokonać tych którzy doprowadzili do jego ukrzyżowania.

Pomimo tego, że książka ta jest wyraźnie inspirowana motywami chrześcijańskimi, to w moim odczuciu nie powinno to stanowić żadnego problemu, nawet dla ateistów. Bo gdybyśmy chcieli doszukiwać się jakiegoś przesłania, to będzie ono mieć wartość uniwersalną, niezwiązaną z żadną konkretną religią, w stylu "wybaczaj błędy innych", czy "powinieneś potrafić powiedzieć przepraszam". W sam raz dla młodych czytelników.

Nie ma co ukrywać, że ani wspomniane wcześniej bajkowe istoty, ani elementy moralizatorskie nie zachęcają do sięgnięcia po Opowieści przez osoby dorosłe. Lewis jednak potrafi pisać w sposób lekki, ciepły i pogodny, czasem nieco humorystyczny. Dla mnie "Lew, czarownica i stara szafa" była przyjemną odskocznią od innego typu literatury. A może po prostu ludzie dorośli czasem lubią powspominać sobie dziecięcą beztroskę?

Kończąc tę recenzję wspomnę jeszcze o jednej rzeczy - prostym języku książki. W żadnym wypadku jest to wadą, a przy odrobinie wysiłku może przerodzić się w dużą zaletę. Otóż jeżeli uczysz się języka obcego i znasz go w stopniu podstawowym, ale wciąż nie tak dobrze, żeby czytać w nim książki, to sięgnięcie po literaturę dziecięcą może być dobrym wyborem. Jednak podstawowym problemem jest to, że literatura dziecięca z reguły jest po prostu nudna dla dorosłych czytelników. I tutaj z pomocą przychodzą Opowieści, które mogą się spodobać, a jednocześnie ze względu na łatwe słownictwo, nie powinny sprawić większych problemów w zrozumieniu. W ten sposób sam po nie sięgnąłem i uważam to za strzał w dziesiątkę.