środa, 2 lipca 2008

Frank Herbert - Diuna



Po poprzednim poście można było się domyślić od czego zacznę.
Cytowany przeze mnie fragment pochodził z Diuny, powieści Franka Herberta, która jest jednocześnie pierwszą częścią całej sagi - Kronik Diuny.
Nie będę ukrywać, pierwszy wpis poświęciłem właśnie jej, ponieważ zdecydowanie jest to moja ulubiona powieść fantastyczno-naukowa.

Była to jedna z pierwszych książek, które naprawdę mnie wciągnęły, ale mimo tego często do niej wracam i zawsze znajduję jakiś fragment, na który wcześniej nie zwróciłem szczególnej uwagi, albo zwyczajnie go zapomniałem. Diuna to powieść wielowarstwowa, w której znajdują się wątki mistyczne, religijne, polityczne, wojskowe, szpiegowskie, czy ekologiczne. Nawet w pewnym sensie może być odczytywana jako alegoria naszego świata.

Bez wątpienia cała saga z biegiem czasu stała się częścią światowej klasyki literatury science-fiction. W jednym wpisie krótko opiszę wszystkie książki wchodzące w skład sagi, ale najwięcej uwagi poświęcę pierwszej z nich. Z prozaicznej przyczyny: zdaniem wielu, w tym także mnie, jest ona najbardziej przełomowa i najlepsza ze wszystkich.

Diuna zaczyna się tajemniczo, można mieć wrażenie że wręcz dziecinnie, w końcu pierwszoplanowym bohaterem zdaje się być 15 latek, który podobnie jak czytelnik, nie bardzo orientuje się o co chodzi.

Przesylabizował dziwne słowa gom dżabbar... kwisatz haderach. Ileż jeszcze musi się nauczyć!
Początek to właściwie jest jedyny slaby punkt książki, można powiedzieć, że im dalej, tym robi się ciekawiej. Czym właściwie wyróżnia się Diuna od całej reszty książek fantastyczno-naukowych? Przede wszystkim niesamowitym klimatem, bardzo bogato i realistycznie przedstawionym światem, oraz wyraźnie nakreślonymi bohaterami.

Poprzez realistyczny świat rozumiem tom, że autorowi udało się przekazać cały koloryt życia na Arrakis, planecie na której dzieje się większość akcji. Mamy więc lokalnych mieszkańców, ich codzienne sprawy, ich dziwne dla nas zwyczaje, nietypowy ubiór i niesamowity szacunek dla wody. Nie ma tutaj absolutnie żadnej wtórności, wszystkie pomysły na kreacje świata są oryginalne i nowe.

Poza tym Frank Herbert skupił się na przedstawieniu człowieka, jego psychiki, oraz nieodkrytych jeszcze możliwości umysłu.
Ciężko jest mi coś więcej powiedzieć, gdyż nie chcę zdradzać nic z fabuły. O wiele ciekawiej jest samemu wszystko odkrywać.

Kolejne części sagi są moim zdaniem znacznie mniej ciekawe, chociaż znam osoby które twierdzą że cześć IV - Bóg Imperator Diuny - jest najlepsza z nich. Osobiście uważam ją za najzwyczajniej w świecie nudną. O II oraz III nie ma się co rozpisywać - są to bezpośrednie kontynuacje (kilkanaście lat u Herberta to mały okres czasu...) pierwszej części, w których co prawda nie ma już walk pomiędzy Atrydami oraz Harkonnenami, ale za to są inne, nie mniej ciekawe wątki.

Jak już wspomniałem, część IV dla mnie nie jest rewelacyjna. Dlaczego? Gdyż ze wszystkich sześciu jest najbardziej uboga w akcje i jakaś taka...melancholijna. Książka z pewnością dla tych, którzy szukają dogłębnej analizy psychologicznej wielowiekowego przywódcy - Tyrana.

W piątej oraz w szczególności w szóstej części, akcja znowu nabiera tempa, niestety w kulminacyjnym momencie kończy się VI część, a kolejnej już autor nie napisał, gdyż niestety zmarł.

Nie wszystko jednak przepadło, gdyż Frank pomyślał o wszystkim i zostawił notatki przyszłego projektu swojemu synowi, który podjął się kontynuacji prac nad sagą. Niestety, "Hunters of Dune" oraz "Sandworms of Dune" są praktycznie niedostępne w języku polskim.

Zanim ktoś zdecyduje się czytać, radzę zwrócić uwagę na jedną rzecz - tłumaczenie.
Przeczytałem książkę w tłumaczeniu Marka Marszała i nie zwracałem nawet uwagi że ta książka nie była pisana w języku polskim, natomiast jakiś czas później natknąłem się na tłumaczenie Jerzego Łozińskiego...i jakbym dostał w ręce inną książkę.

Zupełnie rozumiem intencję tłumacza, którego celem nadanie nazwom angielskim jak najtrafniejszych polskich odpowiedników. Weźmy na przykład słowo Fremen, które pan Marszał pozostawił bez zmiany, zostało zaadaptowane jako Wolanie. Ze względu na etymologię słowa angielskiego, w celu zachowania jego pierwotnego znaczenia które ze sobą niesie (free - wolny). Osobiście wolę wersję oryginalną, ale jestem w stanie zrozumieć, że jest to kwestia gustu.

Jednocześnie jednak rzuca się w oczy fakt tłumaczeń zbyt dosłownych, typu wszystkonios (ang. carryall), które Marek Marszał przetłumaczył jako zgarniarka. W odniesieniu do pojazdu, moim zdaniem wszystkonios brzmi dziwnie. Mimo wszystko jest to uzasadnione, bo carry all oznacza po prostu "nieść wszystko".

Ale z drugiej strony, tłumaczenia dosłowne są stosowane niekonsekwentnie. I tak oto angielski crysknife zamienił się u Jerzego Łozińskiego na krysztylet, podczas gdy u Marka Marszała nazwany jest krysnóż. Jak z crys-knife może się zrobić kry-sztylet? Wygląda to tak, jakby pan Łoziński próbował na siłę zmienić tłumaczenie, które nie było jego autorstwa.

Zaskakująco dużo miejsca poświęciłem kwestii tłumaczenia. Ale nie bez powodu, bo dziwne, czy miejscami błędne wydanie może popsuć całą frajdę z czytania książki. Dlatego ze swojej strony polecam tłumaczenia Marka Marszała.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Witam. Chciałbym się z Panem pilnie skontaktowac, gdyz koncze pisac prace naukowa o Polskich tłumaczneiach Diuny Franka Herberta i chcialbym zacytowac fragment Panskiej recenzji ksiazki na blogu by poprzec jeden z moich argumentow.

Potrzebuję jedynie Pana imię i nazwisko jeśli chce Pan byc zacytowany. Prosze o pilny kontakt. Oddaje pracę w środę.

Moj email: kulakk@aston.ac.uk